.

Wiesław Hop „O północy w Bieszczadach”

Koguciki ze wsi Porąbka

Książka Wiesława Hopa „O północy w Bieszczadach” na okładce ma kogucika i jeszcze parę elementów, które wraz z tytułem, mogłyby wskazywać na to, że jest to zbiór podań ludu Podkarpacia. To jednak powieść kryminalna. Zawiera rys ludoznawczy i to czyni ją atrakcyjną nie tylko dla czytelników, którzy w napięciu czekają, kiedy się wyjaśni, „kto zabił”, ale także tropicieli innych tajemnic – takich, które nie zawsze udaje się wyjaśnić.

Autor umieszcza zdarzenia w rzeczywistości bieszczadzkiej wsi końca epoki PRL-u. Interesuje go również to, co w Porąbce nierealne. Ten aspekt utworu wyróżnia go spośród wielu innych współczesnych powieści kryminalnych – mroczne wątki legendowe, biesy, czady lokalni wróżowie, zaklinacze gadów, zaklinaczki męskiego przyrodzenia – w służbie społeczeństwa, bo przecież interes publiczny jest jeden. Cóż za różnica, czy strzeże go miejscowy milicjant, czy czarownica. Liczy się wzajemna współpraca i skuteczność.

Hop barwnie to wszystko opisuje – nierzeczywiste zjawiska, kluczowe dla egzystencji mieszkańców wsi (a może to tylko zabobony, opowieści starych bab niewarte, by w nie wierzyć?) Bieszczadzkie plenery, nastrój budowany poprzez opisy przyrody: spokojne zachody słońca – tło drobiazgowych przemyśleń, ulewne burze z piorunami pozostawione na czas wyjaśnienia intrygi. Podwójny dreszcz emocji – jeden powodowany kryminalną zagadką, drugi – od tych niewyjaśnionych zjawisk nadprzyrodzonych.

Niemniej autor również mocno stoi na podkarpackiej ziemi. Jego bohaterowie opisywani są z perspektywy kogoś, kto przeżył w tym środowisku wiele lat, dobrze ich zna – sposób myślenia, zwyczaje – także te, dotyczące życia intymnego. Erotyczna „okrasa”, o której czytamy w informacji od wydawcy z tyłu książki, to nie jest żadna okrasa, tylko zawiesisty sos, w którym pławi się fabuła. (Mam nadzieję, że po powyższym zdaniu książka będzie się sprzedawać jeszcze lepiej.) Galeria postaci kobiecych pełna jest osób o wybujałym temperamencie, z którym radzą sobie jak mogą w ramach rodziny, albo poza nią. Autor snuje opowieści ich intymnego życia z wielkim zapałem. Zaczyna się niewinnie, podobnie baśniom: Nie wiadomo skąd to się wzięło, ale od pokoleń, w całych Bieszczadach wszyscy wiedzieli, że w żadnej innej wsi, ani w miasteczku, a może nawet w całej Polsce, nie znajdziesz tak pięknych i ponętnych kobiet, jak w Porąbce. Dziewczyny – każdego roku rodziło się ich tutaj więcej niż chłopców – od najmłodszych lat potrafiły dbać o urodę i chyba miały w sobie coś wyjątkowego, co jak magnes przyciągało do nich najprzystojniejszych i najbogatszych kawalerów z okolicy. Może kryła się w tym jakaś magia, jakieś czary; Hop rozwija tę myśl w toku narracji bardzo intensywnie. Czytelnik musi się wprost przedzierać przez te obfite fragmenty pełne „pup” i „cipek”, żeby dowiedzieć się, kto zabił. Może właśnie po to pisarz wyciskał z języka polskiego, co się da, żeby czytelnik robił się coraz bardziej żądny rozwiązania zagadki kryminalnej.

To nie ona gra tu pierwsze skrzypce, ale wpisany w fabułę sentyment do ludowych guseł, tęsknota za tym aspektem świata, którego nie da się racjonalnie wyjaśnić, za czasami kiedy człowiekowi łatwiej może niż dziś było się porozumieć z siłami przyrody. I na tym polega urok tej książki. I kogut na okładce jest jak najbardziej na miejscu.

Justyna Polakowska

Wiesław Hop „O północy w Bieszczadach”, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 2019.