.

Łukasz Łuczaj „Dzika kuchnia”

Nowy dziki

Łukasz Łuczak jest uczonym, a ponieważ jest uczonym, nie jest dzikim. (Czy ktoś widział kiedy habilitowanego dzikiego?) Ale Łuczaj ma dzikość w sercu. Ciągnie go do lasu. Chodzi po łąkach, zrywa liście, wydziubuje korzonki, a potem całe to zielsko je.

Książka „Dzika kuchnia” to skrzyżowanie zielnika z książką kucharską. Bardzo oryginalne złożenie, nawet na tle mnóstwa różnego rodzaju opracowań dotyczących pożywienia, wydawanych ostatnimi czasy. Opracowania te zazwyczaj ilustrowane są uroczymi obrazkami, każącymi przypuszczać, że zupa może być dziełem sztuki. Książki o jedzeniu nie pobudzają mojego apetytu. Łuczaj na szczęście jest bardziej uczonym niż kucharzem. W „Dzikiej kuchni”, wśród omówień roślin i farszów, znajdziemy krótkie teksty zawierające rozważania antropologiczne. I to najbardziej interesująca mnie część książki.

Teksty te poświęcone są refleksji uczonego nad dzikością, nad możliwością zdziczenia obyczajów współczesnego człowieka. Czy współczesny może jeść jak dziki? Czy gdybyśmy wszyscy naraz zdziczeli wystarczyłoby dla nas zwierzyny i zielska w lesie? Czy dalibyśmy radę zimą bez kurtek ze sztucznym cicikiem? Czy udałoby nam się poczuć jak dziki? Czy może raczej obserwowalibyśmy siebie jak uczony dzikiego? I po co mielibyśmy dziczeć? Przez sentyment? Przez niechęć do wygody pozbawiającej współczesnych inwencji? Czy może z powodu konieczności? Archeolodzy zapewniają nas bowiem, że osiadły tryb życia to zaledwie epizod w dziejach człowieka i powrót koczowania może okazać się nieodzowny. Czy warto (…) próbować? – pyta Łuczaj – Tak, ale z pełna świadomością nieuniknionej porażki i szansy… na częściowy sukces. W przyrodzie jest wiele niewykorzystanych nisz. Częściowy powrót do zbieracko-łowieckiego trybu życia jest więc wskazany, dopóki nie zmniejsza on tej wielkiej wartości, która zachowaliśmy – współżycia kilku miliardów ludzi z wieloma milionami gatunków organizmów na ziemi. Szukajmy więc grzybów w lesie, wybierzmy się od czasu do czasu na ryby, zbierajmy pokrzywy do zupy. Można też przetrząsnąć lokalne śmietniska i zjadać czyjeś nietknięte frytki pozostawione w barze, ale nie wolno zastawiać sideł na żubry i rzucać kamieniami w ptaki.

Łuczaj to nowy typ dzikiego – człowiek „dziki częściowo”, czy „dążący do częściowej dzikości”. Człowiek częściowo dziki nie udaje dzikiego dla szpanu, albo przez oszołomstwo. Częściowo dziki nie stawia barykady dzielącej go od najbliższego sklepu spożywczego i ma w domu (bo ma dom) komputer podłączony długim kablem do Internetu. Częściowo dziki zbiera roślinki, powszechnie uważane za chwasty i robi z nich wykwintne potrawy bogate w odżywcze substancje. Zna się na tym. A jego wiedza nie płynie jedynie z laboratorium i z książek, ale także z rozmów z ludźmi, którzy w jego lesie żyją dłużej niż on. Rozmawia z nimi i docenia ich powtarzane od pokoleń zasady. Taki jest nowy dziki. Nie taki niewinny bon sauvage, jakby mógł wyobrazić sobie Rousseau, ale na swój uczony sposób również szlachetny, czy też po prostu dobrze wychowany – w szacunku dla bogactwa natury i otaczających go ludzi. Pisze: Okresowy powrót do paleolitycznego trybu życia można potraktować jako nowy obrzęd powtórnego nawiązania kontaktu z naturą. Nie ma sensu rezygnować nagle ze wszystkich wytworów cywilizacji, ponieważ w ten sposób pozjadamy się nawzajem. Jest jednak ważne, żeby zachować każdy mały element naszych paleolitycznych obyczajów – dla dobra naszej psychiki i naszego ciała. Od tak niedawna jesteśmy przecież cywilizowanymi ludźmi.

Do dzikości należy więc wracać rozsądnie. W końcu chodzi o to, żeby przetrwać.

Justyna Polakowska

Łukasz Łuczaj „Dzika kuchnia”, wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2013