.

Dominik Spenst „Moc sześciu minut. Codziennik motywacyjny”

Sprawdzam

Książkę Dominika Spensta szybko się czyta. Nie tylko dlatego, że jest dobrze napisana, ale przede wszystkim dlatego, że jest jej ćwierć. Resztę książki trzeba dopisać sobie samemu. Nie będzie to jednak żmudny proces pracy pisarskiej. To ma być przyjemne i (co niezwykle ważne) zajmie czytelnikowi zaledwie 6 minut dziennie. Kiedy zakończy pisać nie będzie już tym samym człowiekiem. Będzie dużo szczęśliwszy. Takie jest założenie – bardzo kuszące. Zatem dajmy się skusić.

Wiele jest książek rozbudzających w przeglądającym tytuły nadzieję na zmianę w życiu tego, co chciałoby się zmienić, na osiągnięcie tego, co chciałoby się osiągnąć. Spenst nie odkrywa Ameryki. To, co napisał mogliśmy już przeczytać w innych książkach. Oryginalność tej pozycji polega na tym, że autor daje czytelnikowi narzędzie, które inspiruje do działania. To właśnie niezapisane strony książki – masz, czytelniku, masz i pisz, bo inaczej tego się nie da zrobić.

Na czym polega owa moc, o której mowa w tytule. Spenst pisze o trzech filarach wykorzystywanych w jego metodzie i stanowiących o skuteczności. Są to: psychologia pozytywna, nawyki, autorefleksja. Jeśli nauczysz się właściwie stosować do tych podstaw, możesz osiągnąć w życiu właściwie wszystko. Część z nich może ci być już znana, ale łatwo o nich zapomnieć w codziennym ferworze pracy, spotkań i własnych potrzeb – brzmi znajomo? Ktoś już kiedyś obiecywał, że możesz osiągnąć właściwie wszystko? Możliwe. Ale jeśli doprecyzujemy to wszystko, może się okazać, że jego osiągnięcie leży w zakresie naszych możliwości. Są dwie możliwości, albo uwierzyć autorowi, albo nie. Z tego drugiego nie będzie żadnego pożytku, z pierwszego – może być, trzeba sprawdzić. Nic się nie traci, a zyskać można wiele – właściwie wszystko – jak deklaruje Spenst.

Czym jest tajemnicze wszystko? No, właśnie. Podstawowa trudność, która może się pojawić, to ustalenie, o co nam chodzi. Czy może chcieć mniej, żeby nie przesadzić. Albo może na wszelki wypadek chcieć więcej, w końcu nie wiadomo, w jakim procencie założone wszystko się spełni. Takie i inne dylematy pojawią się w umyśle czytelnika, w którym może nastąpić ogromny ferment z powodu konieczności odpowiedzenia sobie na proste pytania. Stanie przed lustrem dłużej niż chwilę i to bez robienia min może okazać się niekomfortowe. Ale na szczęście autor dawkuje czytelnikowi niewygodne pytania jak pigułki łykane raz w tygodniu. Może uda się polubić te konfrontacje.

Vladimir Nabokov twierdził (albo mu się tak tylko nieopatrznie wyrwało), że uganianie się za szczęściem to życiowa tandeta. W „mocy sześciu minut” nikt jednak nie mówi o uganianiu się się za czymkolwiek. W metodzie Spensta chodzi raczej o decyzję, co się chce osiągnąć, a następnie o zdążanie ku temu kroczkami drobnymi, acz systematycznymi. Żadnego uganiania. Skuteczność zależy od tego, czy czytelnikowi chce się podjąć wysiłek (znikomy, ale jednak) wypełnienia książki, czy mu się raczej nie będzie chciało, czy minimum dyscypliny jest w jego życiu osiągalne, czy szkoda mu czasu, poza tym, kto to widział gryzmolić po książkach, zwłaszcza tak ładnie wydanych. Ja postanowiłam sprawdzić, co będzie, kiedy pozwolę autorowi trochę poprowadzić się za rękę. Czego życzę również uganiającym się za szczęściem tandeciarzom, sceptykom, którym żaden obcy facet nie będzie mówił, co mają robić, zwykłym zjadaczom chleba – niech się staną niezwykłymi koneserami wybornych wypieków. Codziennie po kawałeczku.

Justyna Polakowska

Dominik Spenst „Moc sześciu minut. Codziennik motywacyjny”, przełożyli Piotr Grzegorzewski, Marcin Wróbel , wydawnictwo Otwarte, 2020.